Tauron Nowa Muzyka Katowice 2024
Że na niemal każdym festiwalu Tauron Nowa Muzyka trafia się jeden legendarny koncert, o którym gada się przez lata, to już jako lokalne snoby przywykliśmy i szanujemy, ale tegoroczna edycja postanowiła chyba wystartować w biciu rekordu Guinessa w kategorii „liczba niezapomnianych występów”.
Nawet niezbyt udany piątek, który upłynął głównie pod znakiem kolejek do wszystkiego i deszczu, który namieszał w line-upie, zakończył się wielkim powrotem DJ Krusha, który przypomniał, że w porządnym secie nic nie trwa dłużej niż 30 sekund, a hip-hop to ciągłe zmiany i zaskoczenia.
Przez chwilę można było pomyśleć, że nic lepszego już się na tym festiwalu nie wydarzy, był to jednak tylko delikatny wstęp do prawdziwego szaleństwa, jakie rozpętało się w sobotę. Zaczęło się od dzikiego tłumu, który oklaskiwał debiutującego na katowickiej scenie Huberta, potem były szalone tańce do prapolskich hardbasów Rat Kru i wybitnie funkowy koncert grupy Klawo. Niezwykle klimatyczny koncert dała Kelly Moran, z Bendikiem Giske spędziliśmy magiczną godzinę, w której muzyk wykorzystał ze swoim saksofonem wszystkie możliwości akustyczne NOSPRu, jak chyba nigdy nikt wcześniej.
Na finał niemal 8-godzinny rejw, który rozpoczął się od Clarka, jak zwykle zaskakującego swoją wierną publikę twardymi bitami, przy których nie da się stać w miejscu, a następnie gładko przeszedł w olśniewający wizualnie show Bicep, by kulminować w drum’n’basowym piekle rozpętanym przez Chase & Status, odpowiedzialnych za bodaj największy moshpit w dziejach tej imprezy i zakończyć się wybitnie plażowym, niedzielnym setem Skreama. Każdy z artystów zdawał się dawać w tym roku z siebie wszystko, ku ogromnemu zadowoleniu publiki.
PODZIEL SIĘ
tekst
Marceli Szpak