Marta KnopikGłód opowieści
Marta Knopik jest autorką powieści „Czarne Miasto” i „Rok Zaćmienia”, w których najnowszą historię Śląska ujmuje w ramy realizmu magicznego. Tym, co wyróżnia jej książki, jest plastyczne uchwycenie pejzażu Śląska lat 90. i naszpikowanie tej przestrzeni motywami zaczerpniętymi ze śląskich podań oraz miejskich legend.
Ultramaryna: Przede wszystkim gratuluję ci stworzenia niesamowitego uniwersum. Ilekroć tematem twojej pierwszej książki jest jej tytułowy bohater zbiorowy, czyli kłączowe, splątane i wielowarstwowe miasto, następuje w niej erupcja nieposkromionej wyobraźni.
Marta Knopik: Myślę, że sam Śląsk mi w tym pomógł. Mieszkam w Bytomiu, dobrze go znam i bardzo lubię, ale lubię też odwiedzać ościenne miasta. Uderza mnie galimatias, w jakim się te miasta znajdują. I chyba przez to zaczął mi w głowie powstawać labirynt Czarnego Miasta. To jest też labirynt wydarzeń, również historycznych, bo dla kogoś, kto nie jest ze rdzennie śląskiej rodziny (a ja nie jestem), historia Śląska także jest labiryntowa.
Masz jednak dowody na to, że Ślązacy i Ślązaczki odnajdują się w twoim na nią spojrzeniu. Wspominałaś w innym wywiadzie, że pisała do ciebie wdowa po górniku, która w „Czarnym Mieście” właściwie znalazła zapis własnej żałoby. Domyślam się, że po „Roku Zaćmienia” takich dowodów pojawiło się jeszcze więcej.
Szczerze mówiąc, tak. Ślązacy często mi mówią, że opowiedziałam o czymś unikatowym, co oni czują; o czymś, co ich porusza. W „Roku Zaćmienia” opowiadam o wypadkach górniczych. To są sprawy, o których wszyscy słyszeli, historie ludzi, którzy przeżyli zawalenia i zmagali się z pozostałą po nich traumą, albo którzy zostali kalekami, albo których bliscy zginęli, więc to opowieść trochę o śląskiej społeczności.
To ona jest twoim projektowanym czytelnikiem?
Przy pierwszej powieści nie miałam wyobrażonego czytelnika, bo tak naprawdę bardzo długi okres tworzenia tej książki to rozmowa z samą sobą. Dopiero potem zaczęłam szukać bliskich mi czytelników, czyli po prostu znajomych czy rodzinę, dla których tę historię wygładziłam. I chyba nadal tak jest. Najpierw wszystko to opowiadam sobie i jest to czynność bardzo prywatna. Jestem ja i moja opowieść i bawimy się dobrze. Dopiero potem jest drugi etap: zastanawiam się, jak wygładzić opowieść.
Żeby zabezpieczyć przechodniów, zaczęto montować drewniane daszki i szło się przez miasto tunelami. Pamiętam kilka takich ulic.
Ten „rok zaćmienia” urasta u ciebie do podobnej rangi, jaką w popkulturze zyskał ostatnio „czas Wielkiej Powodzi”, czyli katastrofy, którą wszyscy zapamiętaliśmy w najdrobniejszych szczegółach, żeby zapomnieć o innej, która toczyła się podskórnie i kompletnie przemodelowała społeczeństwo.
Oczywiście. Lata 90. na Śląsku to już był trudny czas transformacji. Widać było jej negatywne skutki, zmieniła się trochę struktura społeczna, pojawiło się wysokie bezrobocie. Każdy znał kogoś, kogo dotknęła bieda. Pierwsze pytanie, jakie padało na ulicy, to: „A pracujesz?”. A gdy odwiedzali nas znajomi rodziców, zaczynała się wyliczanka: tamten nie pracuje, tamta tak, a tamten? Był to też okres, gdy Bytom bardzo podupadł. Zaczęły się masowo walić nadszarpnięte szkodami górniczymi kamienice, osypywać tynk. Żeby zabezpieczyć przechodniów, zaczęto montować drewniane daszki i szło się przez miasto tunelami. Pamiętam kilka takich ulic. Wszystko to, choć mocno przetworzone, trafiło do powieści.
A pamiętasz, jak sama się odnajdywałaś w tym magicznym „roku zaćmienia”, czyli w 1999?
Rozmowy, które się o nim toczą w powieści, to rozmowy, które sama pamiętam z tamtego okresu. Ludzie naprawdę mieli poczucie, że zmiana daty na 2000 jest czymś tak niesamowitym, że być może nawet do niej nie dojdzie, że zbliża się koniec świata. Pojawiały się plotki, że najpierw przestaną działać komputery, albo że w ogóle na całym świecie zostaną sparaliżowane wszystkie systemy elektroniczne. Jakaś taka panika. Szeptano, że trzeba szybko powybierać pieniądze z banków, bo nie wiadomo, co się tam teraz stanie.
Faktycznie wszyscy wtedy szukali ratunku przed milenijną pluskwą. Ciekawe zresztą, że lęk przed technologią ma postać insekta. Ale zostawmy owady, przejdźmy do gadów. W ramach stypendium prezydenta Bytomia pracujesz nad powieścią dla młodzieży także inspirowaną śląskimi legendami. Ważnym w niej motywem ma być Wężowy Król. To ta sama postać, która występuje w „Baśni o wężowym sercu albo wtórym słowie o Jakóbie Szeli” Raka?
Wężowy Król jest oczywiście nawiązaniem do legend i z Małopolski, i ze Śląska, ale ostatnio rozmawiałam ze znajomymi bardziej ze Wschodu i oni też o nim słyszeli. Znają go z opowieści babci. Uświadomili mi też, że jest jeszcze postać Żmija i teraz staram się te postaci rozróżnić. Ale tak, to ten sam Wężowy Król, który podróżuje przez literaturę i pojawia się też u Radka Raka.
Skąd się w ogóle wzięła ta zbieracka pasja nakierowana na śląski folklor? Włączona do twoich książek praktyka gawędziarstwa też bierze się z twojej biografii?
Właśnie nie. U mnie w rodzinie w ogóle niewiele się opowiadało, więc pewnie tkwi we mnie głód opowieści.
>> sprawdź profil Marty Knopik na Fb
wrzesień/październik 2021
PODZIEL SIĘ
tekst
Pola Sobaś-Mikołajczyk