Orkiestry górniczeDo utraty tchu
„Jest to film o ludziach, którzy często rezygnują z wolnego wieczoru. (…) Dzisiaj to już ostatni Mohikanie” – tymi słowami zaczyna się dokument „Muzykanci” w reżyserii Kazimierza Karabasza z 1960 roku.
Dziesięciominutowy zapis próby orkiestry dętej przy zakładzie tramwajowym rzeczywiście daleki jest od sielanki, a uśmiech widza na widok zaangażowania przybrudzonych smarem muzyków amatorów ustępuje, kiedy ich zniecierpliwiony dyrygent z przekąsem przerywa fałszywą grę: „Ojej, koniecznie z kiksem musi być!”.
Jeżeli 60 lat temu przyzakładowe orkiestry były „ostatnim Mohikaninem”, dziś ich miejsce znalazłoby się w muzeum historii naturalnej. Tak się nie stało, a wręcz – jak pisze Agnieszka Kowalczyk dla „Gazety Wyborczej” – „dopóki nie porównuje się współczesnej działalności do tego, co było, to sytuacja orkiestr dętych wygląda całkiem dobrze”. Trudno jednak o entuzjazm, a przykład Górnego Śląska jak żaden inny dowodzi, że jako gatunek zagrożony wyginięciem, zespoły te domagają się szerszej dyskusji. Asumpt do niej dał niedawno, bo 3 marca 2023 roku, Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego, wpisując wreszcie (i w wyniku starań Muzeum Górnictwa Węglowego w Zabrzu) „Tradycje kulturowe górniczych orkiestr dętych z Górnego Śląska” na Krajową Listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego.
Ale „glejt” to jeszcze nie wszystko, pilnie potrzeba pracy u podstaw – o czym doskonale wie badaczka orkiestr dętych i kulturoznawczyni Marlena Hermanowicz. Jej imponujący reportaż „W tej muzyce jest dobro” to jedna z pierwszych prób spojrzenia na zjawisko kompleksowo, antropologicznym okiem i z wykorzystaniem narzędzi dziedziny animacji kultury, a więc nastawionego nie tylko na opis, ale i działanie. Praca badaczki prosi się o kontynuację, dlatego pochylmy się nad wybranymi tezami reportażu.
ŚLĄSK BRZMI TENORAMI
Czyli sakshornami tenorowymi, nieodłącznym elementem górniczego marsza, a zarazem instrumentem, który wypadł poza margines programu szkół artystycznych w Polsce. W dyskusji o muzyce zakładów górniczych nasuwa się kluczowe pytanie o tożsamość.
„Czym dla pana jest orkiestra dęta?” – pyta kapelmistrzów Hermanowicz, trudno jednak o uniwersalną odpowiedź. Niegdysiejszy symbol Śląska (ojczyzny znakomitych dęciaków!) może i nie odszedł w zapomnienie, lecz z pewnością budzi różne emocje, wśród których nie brak skojarzeń ze skansenem czy wręcz „cepeliadą”. Współcześnie eklektyczny repertuar łatwo posądzić o kicz, zaś tradycyjny – hermetyczność, łatkę muzyki, która trąci myszką. Sprawy nie polepsza iście czarny pijar górnictwa wobec katastrofy klimatycznej i planów neutralności emisyjnej. Wreszcie dla laicyzującego się społeczeństwa mniejszą rolę odgrywa typowa dla orkiestr muzyka religijna wraz z kultem św. Barbary.
Jak niedawno udowadniał film „Tar” (reż. Todd Field), w system zachodniej muzyki klasycznej – a zwłaszcza w jego symbol, czyli orkiestrę – wpisana jest przemoc. Również spór o orkiestrę górniczą to spór na wskroś ideologiczny: aby przetrwała, potrzeba nowych narracji, przepisania wartości, zdefiniowania jej funkcji zgodnie z duchem czasu. Tu zaś konieczna jest ostrożna, antropologiczna mediacja między tradycją „in crudo” a jej „nowo wynalezioną”, przeobrażoną formą. Za inspirację z powodzeniem mógłby posłużyć przykład Domów Tańca – powstały w latach 90. ruch rekultywujący muzykę ludową w opozycji do zespołów folklorystycznych będących erzacem tradycji.
Pokuśmy się więc o eksperyment myślowy. Orkiestra dęta jako skansen? Nic bardziej mylnego: „najbardziej ekologiczny ślad po kopalni”, „wspólnotowy, oddolny, podmiotowy potencjał proletariatu”, „spoiwo relacji międzypokoleniowych”, „emancypacja kultury śląskiej” – to tylko kilka z brzegu przykładów przesunięcia akcentów w dyskusji.
CZYJE ORKIESTRY?
Jako największe zagrożenie dla dalszego funkcjonowania orkiestr górniczych rozmówcy Hermanowicz wymieniają aspekt finansowy. Niewiele osób zdaje sobie sprawę, że zamykanie kopalni to nie tylko likwidacja zakładu pracy, ale i mniej medialny zanik pielęgnowanej od wieków swoistej kultury górniczej. Obecnie z ponad 150 inicjatyw w regionie został garstka – mniej niż 50 zespołów górniczych usiłujących przetrwać w trudnych realiach wolnorynkowych, często pod skrzydłami własnych stowarzyszeń lub na łasce i niełasce większych podmiotów.
Co prawda niektóre spółki wciąż po części finansują działalność orkiestr, jednak muzycy nie mają złudzeń, że mecenatu należy szukać gdzie indziej. Mowa szczególnie o władzach samorządowych i miejskich instytucjach kultury, po stronie których spoczywa nowa odpowiedzialność za pozostawione samo sobie lokalne dziedzictwo kulturowe. Ta jednak wymaga świadomości po stronie decydentów, dlatego uzupełniać ją muszą działania pozarządowe, organizacje wywierające odpowiednie naciski i przedstawiające dobre praktyki.
Tym bardziej, że wsparcia potrzeba na wielu polach: od warunków lokalowych, przez kompetencje zarządzania zespołem (np. w mediach społecznościowych), po mundury i instrumenty. Oddalenie się orkiestr od zakładów pracy niesie jeszcze jeden skutek: trudno zebrać tak duży, zaangażowany, stały zespół muzyków bez zapewnienia wynagrodzeń.
POWER TO THE PEOPLE
Tutaj z kolei objawia się kolejna fundamentalna zmiana funkcjonowania orkiestr dętych. Niegdyś symbol szerokiego na Śląsku ruchu amatorskiego, dzisiaj częściej służą one za dodatkowe źródło utrzymania profesjonalnych muzyków i uczniów szkół muzycznych. Samodzielna nauka gry została zamknięta w prywatnych mieszkaniach i tutorialach internetowych, tracąc swój dawny wspólnotowy wymiar. Hermanowicz stawia na edukację – prowadzi projekty „Kultura Dęta” oraz „Katowicki Orkiestrowy Uniwersytet Ludowy” popularyzujący grę na instrumentach blaszanych. Sformowanie dużego zespołu amatorów nawet mimo najlepszych chęci stanowi ogromne wyzwanie: powstała w ubiegłym roku wolontaryjna Śląska Orkiestra Symfoniczna (daw. Siemianowicka) co i rusz ogłasza nabór na muzyków, w katowickim Mieście Ogrodów powoli raczkuje oddolna Orkiestra Sempre.
Równolegle wspólne muzykowanie wydaje się świetną receptą na przebodźcowanie multimediami, samotność jako chorobę cywilizacyjną, alarmujące raporty odnośnie zdrowia psychicznego młodzieży czy wieloletni kryzys powszechnej edukacji muzycznej w szkołach.
Osobny temat stanowi integracja mieszkańców Śląska borykających się ze złożoną historią regionu (Mandrysz przywołuje obecność byłych „dęciaków” wojska niemieckiego). Orkiestra bowiem to przede wszystkim relacje międzyludzkie.
Amatorstwo zdaje się nie mieć dziś dobrej prasy, ale jak twierdzi Markus Miessen, niesłusznie – jest bowiem alternatywnym, ożywczym i niezbędnym dla skostniałego świata nauki sposobem wytwarzania wiedzy: „Domagam się pewnego rodzaju amatorstwa rozumianego jako działalność, którą napędzają troska i oddanie, a nie zysk i samolubna, wąska specjalizacja. Dzisiejszy intelektualista powinien być zatem amatorem, kimś, kto uważa, że aby być myślącym i zatroskanym członkiem społeczeństwa, należy podejmować zagadnienia moralne nawet w obrębie najbardziej technicznej i sprofesjonalizowanej działalności. (…) Chodzi tu o rozumienie roli outsidera jako narzędzia do rozsadzania tautologicznego systemu profesjonalnej praktyki”.
Kapelmistrz Orkiestry Dętej Muzeum Górnictwa w Zabrzu wspomina, jak członkowie zespołu potrafili przyjść na dwie godziny przed próbą, żeby wspólnie pograć w szachy. Trudno to sobie wyobrazić w czasach, których znakiem jest chroniczny brak czasu.
(NIE)PRZEBOJOWA WIĄZANKA
Obecnie na koncertach orkiestr dętych można usłyszeć wszystko: od marszów przez klasykę, „wiązankę” Elvisa Presleya i Ennio Morricone po disco polo. Kto ma decydować o doborze utworów? Na ile zostawić dowolność i autonomię muzykom, na ile dyrygentowi, a na ile kierować się „dobrym gustem” lub „autentycznością” w rozumieniu zewnętrznych kuratorów instytucji kultury? Jakkolwiek naiwnością byłoby sądzić, że repertuar przez wieki nie ulegnie zmianie, to niepewna sytuacja orkiestr górniczych, a zwłaszcza brak aranżerów, wydawnictw i nowych utworów z pewnością nie sprzyja zachowaniu ich odrębnego, idiomatycznego rysu.
Uwagę zwraca też nieznajomość wśród młodszych pokoleń tradycyjnej muzyki regionu. Ta zaś zawsze wiązała się nie tyle z estradą, ile była blisko ludzi – podstawowe miejsce orkiestry górniczej stanowiły pogrzeby. Dziś górniczych trębaczy „przejmują” prywatni przedstawiciele nekrobiznesu.
ETNOGRAFICZNY ZWROT W SZTUCE WSPÓŁCZESNEJ
Wsparciem w poważnym traktowaniu muzycznych tradycji górniczych mogłaby się okazać sztuka współczesna. Nie brakuje tu przykładów, by wspomnieć spektakl „Witom _ Żegnom” Remigiusza Brzyka czy monumentalną „Symfonię Fabryki Ursus” Dominika Strycharskiego i Orkiestry Dętej zakładu. Zespół górniczy usłyszymy od czasu do czasu w NOSPR-ze, Muzeum Śląskim i na licznych festiwalach. Wciąż jednak jest to raczej ciekawostka niż trwalsza wymiana twórcza. Branża filmowa z powodzeniem zatrudnia naturszczyków – skąd nikłe zainteresowanie muzykiem amatorem wśród współczesnych kompozytorów?
***
Na koniec wyznanie. Niniejszy tekst powstał między próbami do benefisu Grzegorza Mierzwińskiego – dyrygenta orkiestry symfonicznej KWK Murcki-Staszic i jej młodszej siostry, Żeńskiej Orkiestry Salonowej. Grając w drugim zespole od ponad roku, z etnograficzną fascynacją (auto)obserwuję osobliwość tego świata. Publiczność stanowią starsze osoby, repertuar raczej nie gości na prywatnych playlistach moich koleżanek, nie zapraszam znajomych na nasze koncerty. Występujemy w gorsetach, zespół promuje hasło „młodość, talent i wdzięk”, „żeńska” trudno wymienić na „feministyczna”. To pojęcie z innego porządku. Równocześnie widzę zawierane przyjaźnie, nabieranie nowych kompetencji: (współ)odpowiedzialności, dyscypliny, panowania nad lękiem scenicznym. Nieważne, co gramy, ważne, że razem.
I o to chyba chodzi w tym wszystkim.
wrzesień/październik 2023
PODZIEL SIĘ
tekst
Joanna Zabłocka