Fundacja Wolne MiejsceWolność to odpowiedzialność
Historia Fundacji Wolne Miejsce rozpoczęła się 20 lat temu. Dzisiaj spotykamy się z założycielem i szefem fundacji Mikołajem Rykowskim i jego prawą ręką Martą Wilczyńską. Zapraszają nas do katowickiego „Spichlerza” na Osiedlu Tysiąclecia. To sklep i kawiarnia prowadzone przez fundację. Będziemy rozmawiać o tym, czym i w jaki sposób zapełniają wolne miejsce. Ale nie tylko…
KROK PIERWSZY: PUSTY TALERZ
Mikołaj mówi, że wszystko zaczęło się od Świąt Bożego Narodzenia i wolnego miejsca przy wigilijnym stole. Pusty talerz był dla niego pustym symbolem – każdy go stawia, ale kogo tak naprawdę stać na to, by zaprosić kogoś, by usiadł do wspólnego posiłku? Może lepiej w ogóle tego talerza nie stawiać? A może… przełamać się i zaprosić żywego człowieka? Spróbował. Wie przecież, że w Wigilię świat się zatrzymuje. Zaprosił jednego, samotnego człowieka na Wigilię. To było 20 lat temu.
Dla samotnego sąsiada zaproszenie na wieczerzę wigilijną znaczyło bardzo dużo. Pojawiła się nadzieja, że te święta będą inne. Wcześniej słyszał, zza ścian mieszkania w bloku, że ludzie witają gości. Słuchał jak śpiewane były kolędy. Czy tym razem będzie inaczej? To będą „prawdziwe” święta? Ktoś go przywita?
Sąsiad przyszedł. Opowiedział o swoich uczuciach, o samotności, o radości ze wspólnie spędzonego czasu. Zapytał, czy na kolejne święta może przyprowadzić jeszcze kogoś samotnego, kogo zna. Potem, czy będzie mógł zaprosić innych, samotnych znajomych – żeby też przyszli. Mikołaj wspomina, że raz po raz rozlegało się pukanie do drzwi.
– Dzień dobry, czy to tutaj ta Wigilia?
– Tak, oczywiście. Zapraszam!
Maksymalnie w wigilijnej kolacji mogło uczestniczyć 20 osób, mieszkanie okazało się za małe.
KROK DRUGI: KOSMICZNA SKALA I LOKALNY SAMORZĄD
Po kolacji dla 20 samotnych osób postanowił wieczerzę wigilijną urządzić w jednej z restauracji w Parku Śląskim. W 2012 roku – w Hali Kapelusz, bo restauracja stała się za mała. To wszystko wydarzało się jeszcze bez fundacji – 600 gości, wolontariusze… Masa pracy i ogromna potrzeba wspólnego spędzenia świąt przez osoby samotne. Teraz w Katowicach w Wigilię i w każdą Wielkanoc zapraszają gości do hali MCK, największej jaka istnieje w mieście.
Dziś w fundacji działa 3000 wolontariuszy, darczyńców, dostawców. Katowicka organizacja posiada 30 oddziałów. „Wolne Miejsce” znajdziecie w Warszawie, Łodzi, Krakowie, Wrocławiu, Olsztynie, Kołobrzegu. W pomoc zaangażowani są prezydenci miast i społecznicy. Fundacja przyjmuje wszystkich, którzy chcą pomagać – i daje wsparcie wszystkim, którzy pomocy potrzebują. Mikołaj podkreśla, że nie dopasowuje ludzi do fundacji. Wśród wolontariuszy są także ateiści i buddyści – i to nierzadko właśnie oni koordynują przygotowanie świątecznych spotkań wigilijnych czy wielkanocnych.
Wiedzą, że potrzeby są jeszcze większe. Polacy za granicą niby są w rodzinie, ale tak naprawdę znajdują się w odłączeniu od „dużej” rodziny. Często nie mogą przyjechać do kraju na święta. Zatem fundacja organizuje Wigilie dla Polonii – byli w Calgary, Toronto, Brazylii (tam mieszka już piąte pokolenie Polaków!), Australii, Gruzji, Irlandii, Białorusi.
Na swoje wieczerze wigilijne i śniadania wielkanocne zapraszają wszystkich. „Jesteśmy najbardziej ryzykowną organizacją, bo my naprawdę zapraszamy wszystkich. Nie wiemy, ile osób przyjdzie. A nasze święta organizujemy w święta – Wigilia odbywa się w Wigilię, a Wielkanoc w Wielkanoc”. Jest tylko jeden warunek. „Nie wpuszczamy ludzi pod wpływem alkoholu. Z szacunku do innych gości, darczyńców i naszej pracy” – mówi Mikołaj.
Fundacja współpracuje z samorządem. Burmistrz, prezydent, mer – to gospodarz społeczności. Ludzie wybrali go, aby reprezentował ich interesy. „Jesteśmy z samorządem jak jeździec i koń – śmieje się Mikołaj – oboje siebie potrzebujemy”. Władza lokalna, samorządowa posiada obiekty, z których możemy nieodpłatnie korzystać. My wiemy, w jaki sposób pomagać, mamy know-how, wolontariuszy nie od święta, a na co dzień. Z kolei ludzie się czują bezpieczniejsi, ponieważ samorząd nas uwiarygadnia. Zresztą Mikołaj wspomina o trzech ważnych dla niego aspektach działalności. Pierwszy to jakość, drugi – skala, trzeci – odpowiedzialność.
KROK TRZECI: GODNOŚĆ I #ZEROWASTE
Fundacja, która w nazwie ma „Wolne Miejsce”, nie może nikogo oceniać. Zaprasza każdego człowieka z jego światopoglądem, historią, doświadczeniem. To zaproszenie autentyczne i bezwarunkowe (za wyjątkiem jednego, wspomnianego wcześniej ograniczenia). Beneficjentami fundacji są przede wszystkim ludzie samotni, którzy znaleźli się poza marginesem rodzin, czasem również ubodzy. Przede wszystkim jednak to ci, którzy potrzebują kontaktu z drugim człowiekiem, budowania namacalnej, prawdziwej relacji.
W 2014 roku pojechali na Majdan, do Kijowa. Zabrali ze sobą 300-litrowy kocioł – nie tylko po to, by ugotować jedzenie, ale by Ukraińców pokrzepić, pokazać że wspierają ich w trudnej sytuacji. Nakarmili 6000 ludzi.
Gdy wybuchła pandemia, byli u finiszu przygotowań do śniadania wielkanocnego. Lockdown zaczął się 13 marca. Mniej-więcej za miesiąc miały być święta. Wszystko, prawie wszystko było już gotowe. Co zrobili? „Pomyślałem – mówi Mikołaj – że jeśli pan z pizzą dojedzie, to wolontariusz też!”. Otwarli specjalną linię telefoniczną dla osób potrzebujących, zaczęli zbierać zamówienia… a potem rozwozili. Byli jedyną fundacją, która w pierwszym etapie pandemii COVID-19 się nie poddała i zorganizowała świąteczne śniadania – wolontariusze przywieźli je prosto pod drzwi.
W grudniu 2020 roku otwarli pierwszy w Polsce sklep socjalny z kawiarnią. To właśnie tutaj rozmawiamy. Jest w nim pięknie. Jesteśmy w Katowicach na Osiedlu Tysiąclecia, sklep nazywa się Spichlerz. Idea pochodzi z Austrii – sam Wiedeń ma 16 takich sklepów, po jednym w dzielnicy. Działają od ponad 30 lat. Katowicki od dwóch, ale w Polsce inaczej egzekwowane jest prawo. W Austrii można sprzedawać towary z kończącą się datą przydatności do spożycia. W Polsce jeśli data się kończy, trzeba takie produkty zutylizować. Zniszczyć. Wyrzucić. Mikołaj ma nadzieję, że kryzys przyspieszy zmiany legislacyjne i przestaniemy marnować żywność. Najtrudniejsze jest pozyskiwanie produktów, nadal walczą z przepisami.
Jaka jest zasada sklepu socjalnego? Starają się, aby całość koszyka produktów nie przekraczała 50% wartości rynkowej. Do sklepu w soboty może przyjść każdy – właśnie dlatego, że ideą fundacyjną jest założenie #zerowaste. Za to od poniedziałku do piątku sklep obsługuje dwa rodzaje klientów – pierwsi mają skierowania wydane przez MOPS, drudzy mają skierowania wydane przez fundację, bo czasem jest tak, że ludzie nie chcą iść do MOPS-u po zasiłek, wstydzą się. „Przecież są inni, którzy mają jeszcze mniej ode mnie”. Takie osoby kierują się do fundacji bezpośrednio. A fundacyjne sklepy socjalne działają już w Warszawie, Katowicach-Ligocie, kolejne będą uruchomione w Sosnowcu, Kołobrzegu, Olsztynie, Piasecznie, Przemyślu, Ostrowie Wielkopolskim, Starachowicach…
W Tychach fundacja otwarła sklep społeczny, także z kawiarnią. Dlaczego kawiarnia jest ważna i powstaje przy każdym sklepie? Dlatego, że klienci, którzy korzystają z usług sklepu, muszą mieć gdzie usiąść i porozmawiać. Mikołaj chce, aby kiedyś, w każdym sklepie można było usiąść przy kawie i wypiekanym na miejscu ciastku i porozmawiać z psychologiem, terapeutą, specjalistą. To powoli się udaje – w sklepach są już dyżury prawnika, w Warszawie można spotkać się też z notariuszem. W Tychach jest jeszcze jedna ważna sprawa – sklep jest sklepem społecznym, a nie socjalnym, co znaczy, że nie trzeba mieć do niego skierowania, wystarczy karta seniora. Tu zakupy może robić każdy, kto skończył 60 lat (w soboty także młodsi, pamiętamy, #zerowaste!).
I jest jeszcze coś bardzo specyficznego. W sklepach Fundacji Wolne Miejsce się rozmawia. Kasjerki rozmawiają z klientkami, gdy obsługują. Tu nikt się nie spieszy i nie denerwuje, bo wie, że dobre słowo jest potrzebne. I dobre produkty – w Spichlerzu można czasem kupić raki, a czasem krewetki. Jest wszystko, co potrzebne. Wędlinę można podzielić na mniejsze kawałki, sery również. Cukier, kasza, makaron są sprzedawane na wagę. Dobra kawa, świetna herbata. Jest chemia domowa, pojawiają się ubrania (rząd nowych garniturów!). „Odczarowujemy produkty” – śmieje się Marta. I rzeczywiście – tu, w Spichlerzu, ludzi stać na towary. I nic się nie marnuje, bo nikt nie robi zbędnych zakupów, tylko te potrzebne – bardzo często z najwyższej półki. Piękne sklepowe sale, ładne drewniane regały i kawiarnia to naprawdę nie to samo co dyskont. To takie trochę inne delikatesy.
Oczywiście nie byłoby ani jednego sklepu, gdyby nie współpraca z samorządem, który bezpłatnie przekazuje i remontuje lokal. Fundacja zatrudnia pracowników, zapewnia zaopatrzenie i funkcjonowanie sklepu. MOPS kieruje potrzebujących. Koń i jeździec jadą razem. A goście – klienci sklepu – nie otrzymują niczego za darmo. I nie dostają tego, co akurat ktoś ma na zbyciu. Sami dokonują wyboru, co kupują, sami płacą za koszyk. Sklepy socjalne nie rozwiążą problemu bezdomności czy ubóstwa, bo to nie sklepy dla ludzi ulicy, ale dla osób w trudnej sytuacji materialnej, które chcą żyć godnie. I płacić za swoje wydatki.
KROK KOLEJNY: BIEG DO METY
Kiedy wybuchła wojna, pojechali na granicę. Wszystko wymyśliła Marta – stanęli z kotłem w połowie drogi między jednym a drugim przejściem granicznym. „Myśleliśmy, że jedziemy na dzień–dwa. Byliśmy 7,5 miesiąca. Z Medyki nie dało się wyjechać” – mówi z błyszczącymi oczami. Tam, na miejscu, gdzieś między dwoma światami, gotowali jedzenie w międzynarodowym teamie. Polaków wspierali Ukraińcy, Amerykanie, Anglicy, Norwegowie, Hiszpanie, a nawet Meksykanin i Tybetańczyk. Dwie zmiany po 12 godzin, 24 godziny na dobę.
Jolanta Kwaśniewska, pani prezydentowa, przyjechała ugotować z nimi ulubioną zupę swojego męża – krupnik na szyjach indyczych. Spędzali w pracy po kilkanaście godzin, i mimo ogromnego zmęczenia nikt nie chorował. Pomagało im wiele firm, stoliki dostali od Ikei. Najbardziej pamiętają płaczące dzieci. Stworzyli im kącik do zabaw… ale nawet teraz łamią się im głosy, gdy oboje z Mikołajem wspominają pytanie: „kiedy wróci tata?”.
Zrobili Wielkanoc na granicy, dwa razy – katolicką i prawosławną. W Dzień Kobiet witali kobiety kwiatami. W Dniu Dziecka dzieci dostawały lody i herbatniki. Postawili dwie ogromne pisanki – jedną biało-czerwoną, drugą niebiesko-żółtą. Ludzie zaczęli na nich wpisywać nazwy miejscowości, z których przyjechali.
Mikołaj mówi, że dla człowieka, który ucieka przed wojną, granica to jest meta. Ważne, by ktoś na niej był i czekał, przywitał. Bo to jest ten moment, gdy kończą się siły. Mieliśmy taką zasadę: „Złapać, przytulić, nakarmić” – wspomina Mikołaj. Ogień i jedzenie z kotła karmiło i ogrzewało gości. Jedna z kobiet w podziękowaniu zaczęła grać na skrzypcach. Inna, gdy już dotarła do Waszyngtonu, powiedziała dziennikarce, że fundacyjne jedzenie i ogień uratowały jej życie. Podczas ich pobytu przez granicę przeszło 1,5 miliona ludzi.
Gdy z nimi rozmawiam, wiedzą już, że pojadą do Lwowa. Mikołaj odebrał telefon od mera, mają zgodę na zorganizowanie świątecznego obiadu przy lwowskim dworcu. Mogę o tym napisać, bo numer wyjdzie drukiem, gdy wrócą już bezpieczni do Katowic. Teraz obowiązują środki ostrożności – miejsce jest supertajne. Nikt nie chce, by dowiedzieli się o nim Rosjanie ostrzeliwujący ukraińskie miasta. Wiedzą też, że mieszkańcy bardzo na nich czekają. Będzie barszcz, ciasto i to wszystko, co uda im się do tego czasu zorganizować. 7 stycznia będą świętować prawosławne Boże Narodzenie we Lwowie z tymi, którzy naprawdę ich potrzebują.
KROK (ZNOWU) PIERWSZY: PRELUDIUM
Mikołaj mówi, że najbardziej zależy mu na tym, aby pomagać autentycznie. „Pomagać autentycznie, żeby ktoś wstał. Żeby ta pomoc miała dla tego, komu się pomaga, znaczenie”. I pomaga w ten sposób od 20 lat, a razem z nim pomagają innym tysiące, tysiące ludzi. Jak to się wszystko zaczęło?
„Przeżyłem wypadek samochodowy. Gdy siedząc za kierownicą wirowałem w samochodzie i wiedziałem, że za moment umrę, przeleciało mi przed oczami całe moje życie. Dotarło do mnie wtedy, że tak naprawdę nie zrobiłem nic dobrego dla innych. Więc zacząłem to zmieniać”.
ultramaryna, styczeń/luty 2023
PODZIEL SIĘ
tekst
Magdalena Gościniak