Ewa MikułaProza życia ma wymiar poezji
To idzie młodość, która kocha Śląsk. Wplata we włosy śląskie szlajfki. Nie sobie. Nam – widzkom i widzom spektaklu „Toć”.
Urodzona w Mysłowicach dramaturżka i reżyserka teatralna. Autorka zgłębiająca tożsamość młodych ludzi ze Śląska. Ewa Mikuła rozmawia, spotyka się, drąży, spisuje, a następnie układa to, czego się dowiedziała – najpierw na papierze, a potem przenosi na teatralną scenę. Najbardziej interesuje ją teatr dokumentalny. Ma duży nasłuch na Śląsk, a to, co usłyszy, stara się tematyzować.
Bardzo lubię… języki. Mój ukochany pierwszy język to język śląski. Jest miękki, lubię jego brzmienie, alfabet, kulturę. Języki postrzegam sensorycznie, doświadczam ich. W pandemii zaczęłam uczyć się koreańskiego – potrafię się już w nim porozumiewać, a nawet pracować (w tym roku spełniłam marzenia – realizowałam działania teatralne w Korei).
Nie lubię… lukrecji!
Moja twórczość… Potrzebuję się długo przyglądać, nim wyciągnę wnioski. Staram się być ostrożna w sądach, próbować uchwycić skomplikowanie relacji, a dopiero potem wyciągać esencję. Lubię duże rozpiętości między zagadnieniami, naprawdę bardzo lubię łączyć skrajne bieguny. Wtedy może wydarzyć się coś ciekawego. Jestem też wytrwała. Jeśli zależy mi na temacie, to w końcu go zrealizuję, nawet jeśli wymaga to czasu i wysiłku. Mam tak też w życiu. Nim doszłam do studiowania reżyserii, przeszłam wiedzę o teatrze.
Co jest w niej specyficznego? Gdy byłam mała, wymyślałam historie modelkom z katalogu Bonprix. Teraz wymyślam je na scenę. Inspiruje mnie teatr szczery – taki, który wynika z researchu. Lubię stare filmy dokumentalne o życiu zwykłych robotników. Moim sposobem pracy, gdy zbieram materiał są bezpośrednie rozmowy, dlatego że lubię tworzyć i rozwijać relacje z ludźmi, inspirować się nimi, przekształcać je w więzi. Najważniejsze jest to, że dokument teatralny mnie jeszcze nigdy nie zawiódł. Szeroko rozpinam „haki” – z jednej strony interesuje mnie proste, prozaiczne życie, z drugiej szukam w nim wymiaru poezji. Z dużą uwagą przyglądam się też kobiecej energii, ponieważ potrafi ona łączyć w sobie pro-aktywność, uważność i troskę.
Mój ukochany pierwszy język to język śląski. Jest miękki, lubię jego brzmienie, alfabet, kulturę.
Najnowszy spektakl… Nad „Tociem” pracowałam ponad dwa lata. Najpierw rozmawiałam z dziewczynami – Ślązaczkami. Chyba po roku prowadzenia takich rozmów zadałam sobie pytanie: „czemu rozmawiamy po polsku?”. I przeszłam na śląski. To samo wydarzyło się w trakcie pracy nad spektaklem – robotę zaczynałyśmy od godki przy bon kawie i ciastku. I przy tym ciastku szukałyśmy odpowiedzi na pytanie: jaki jest dziś obraz kobiety, która używa języka śląskiego? Pracowałyśmy na konkrecie – sytuacji, wspomnieniu, doświadczeniu zapisanym w rozmowie, ale w kontekście tego, co jest teraz. Toć!
Inspiracje… Wspominałam już o polskim dokumencie filmowym, więc przywołam konkrety – jestem zakochana w „Muzykantach” Kazimierza Karabasza, w twórczości Marcela i Pawła Łozińskich i w kilkunastominutowym filmie Andrzeja Brzozowskiego „To jest jajko”. Inspiruje mnie teatr Wojtka Zimińskiego, ponieważ pokazuje, że można pracować trochę inaczej i, nawet jak się jest doświadczonym twórcą, za każdym razem coś odkrywać, otwierać…
Największe artystyczne osiągnięcie… Kamienie milowe mojej zawodowej ścieżki to na pewno napisany wspólnie z Piotrem Froniem tekst „Praca Praca” zamieszczony w „Dialogu” i realizacja dwóch międzynarodowych projektów „Future Laboratory” oraz „Fabulamundi”.
Związki z Górnym Śląskiem… Uwielbiam Mysłowice-Krasowy, Katowice, Zabrze… Bardzo lubię Tarnowskie Góry.
Najbardziej lubię wszystkie te nieoczywiste części śląskich miast, gdzie są lasy i pola. Niby miejsko, a jednak wiejsko…
Plany na przyszłość… Za niecały miesiąc mam podsumowanie mojego researchu z „Future Laboratory” na temat nieoczywistych, nieodkrytych narracji europejskich. W Luksemburgu zajmowałam się językiem luksemburskim, który dziś jest oficjalnym językiem, ale do 1984 roku był dialektem, w Rumunii rozmawiałam z rumuńskimi muzykami, a w Alzacji przypatrywałam się teatrom offowym, które działają we wsiach i używają wymierającego już języka alzackiego. Uchwycenie w jedno tego ponad dwuletniego procesu, prowadzonego na przestrzeni trzech bardzo różnych krajów, wydaje mi się nieco karkołomne, ale jakoś tak mam, że rzadko stawiam sobie łatwe zadania.
PODZIEL SIĘ
tekst
Magdalena Gościniak