Anna CieplakProza z misją
Jej powieści na bieżąco relacjonują rzeczywistość, ale nie ma w nich krztyny publicystyki. Anna Cieplak nie problematyzuje bowiem świata. Ona przedstawia go w szerokim spektrum barw, zjawisk, emocji i problemów.
W swoim pisaniu łączy reporterską potrzebę dotarcia do prawdy z literackim zaangażowaniem i czułością. Nie chowa się za historycznym kostiumem, chociaż jej ostatnia, szósta książka – „Ciało huty” (2023, Wyd. Literackie, przewidujemy nominację do Nike!) opisuje kawał historii Zagłębia. Ale jej powieści dotykają współczesności we wrażliwy i wnikliwy sposób. Trudno żeby było inaczej, skoro literackie szlify zdobywała u ikony polskiego reportażu Lidii Ostałowskiej. Razem napisały książkę „Zaufanie” (2015, Krytyka Polityczna). Jej autorski debiut „Ma być czysto” (2017, Krytyka Polityczna) zdobył prawie wszystkie ważne nagrody literackie w Polsce, a do tych pozostałych był nominowany.
Co jest siłą tej literatury? Język i prawdziwe dialogi, pełnokrwiste bohaterki (pełne zwątpienia i niepewności), szczerość przekazu i wszędobylska empatia. W powieściach Cieplak jest bowiem Polska ludowa w całej swej społecznej różnorodności. Ludzie, których spotykamy na ulicach Cieszyna, Katowic czy Dąbrowy Górniczej. Ale autorka nie popada w czarne scenariusze – daje swoim pisaniem nadzieję, że można znaleźć swoje miejsce w świecie, spełnienie, że istnieje przyjaźń i wspólnota.
Ultramaryna: Twoje działania dobrze opisuje określenie „misyjność”. Jesteś dla mnie trochę siłaczką – studiując i potem działając w Świetlicy Krytyki Politycznej w Cieszynie miałaś swoją misję edukacyjną. Czego nauczyła cię praca u podstaw? Jak odnalazłaś w sobie wtedy imperatyw działania i jak te lata cię ukształtowały?
Anna Cieplak: Dorastałam na osiedlu, na którym mieszały się różne grupy społeczne, mimo tego, że większość pochodziła z klasy ludowej. Nie miałam wtedy jeszcze języka, by to nazywać, ale z latami, wyjazdem na studia do Cieszyna i zainteresowaniem socjologią mogłam określić skąd pochodzę i co to oznacza. Napisałam o tym zresztą esej do „Znaku” pt. „Czego nauczyła mnie klasa ludowa”.
Całe życie miałam ciągoty do kultury, a z drugiej strony ciągnęło mnie do tematów społecznych. Wydawało mi się zawsze, że robienie sztuki dla sztuki mnie nuży. Asia Wowrzeczka z Wydziału Artystycznego UŚ zainicjowała powstanie Świetlicy, ja studiowałam animację kultury i dołączyłam od razu. Prowadziłam różne działania, w tym warsztaty literackie, bo mnie to interesowało – ale de facto uczyłam się pracy z dziećmi w ramach street workingu i w oparciu o sztukę współczesną.
Przyglądałam się, jak pracują artystki i artyści, np. Joanna Rajkowska czy Szymon Kobylarz, których zapraszałyśmy na warsztaty specjalne do Cieszyna. Miałam okazję zobaczyć, jak można używać sztuki jako narzędzia pracy społecznej i to był dobry czas dla tego rodzaju sztuki zaangażowanej.
I wtedy w Cieszynie, pracując w świetlicy, napisałaś swoją pierwszą książkę „Ma być czysto”. Jak do tego doszło?
Na początku kiedy studiowałam w Cieszynie, nie pisałam prozy – skupiałam się na formach bardziej naukowych, organizacji seminariów i wykładów, dzięki wolontariatowi w Krytyce Politycznej. Wcześniej pisałam poezję, a proza stała się dla mnie swego rodzaju ucieczką po pracy. W momencie kiedy zrezygnowałam z pisania tekstów naukowych z zakresu pedagogiki, poszłam w stronę powieści. Napisałam pierwsze dwie książki, których nikt nie chciał wydać, a potem było „Ma być czysto”.
O czym były te dwie pierwsze niewydane książki?
Pierwsza była o strażniku granicznym i była inspirowana prawdziwą postacią takiego Gabriela, który tam pracował. Była to historia umieszczona w spektrum między przejściem granicznym a społecznością romską po czeskiej stronie granicy. Książka ta nie była do końca spójna. Ale mogłam się przy niej rozpisać.
A ta druga była o dziewczynie o podwójnej tożsamości, zaburzeniach, które sprawiają, że musi opuścić swoją społeczność. Teraz widzę, że były to książki bardzo wykonceptualizowane – co często się zdarza przy debiutach. Czasami pierwsza książka wylewa się z emocji, a czasami to jest taki koncept właśnie – nie do końca odkrycie siebie, ale bardziej walka z formą.
„Ma być czysto” jest bardziej taką „życiówką”?
Przy „Ma być czysto” doszłam do wniosku, że nie mam ochoty na żadne stylizacje, ale i tak przez krytykę literacką zostało to częściowo odebrane jako stylizacja (śmiech). De facto jest to książka, której forma wynikała z codzienności. Jej tematem jest doświadczenie nastolatek, które poznałam w Cieszynie, ale to doświadczenie nie jest oddane jeden do jeden.
Historie te wzięły się z tych ośmiu lat pracy z nastolatkami, głównie z dziewczynami. Prowadziłam z nimi projekt inspirowany poezją Przybosia. Razem z Agnieszką Muras i Anią Plutą ze Świetlicy organizowałyśmy różne dziewczyńskie grupy i zajęcia. Uczyłyśmy się od Fundacji Spunk np. edukacji seksualnej.
Słuchałam ich języka i miałam poczucie, że ten język jest strasznie ciekawy i szybko się zmienia. Teraz jak na to patrzę, to myślę, że ten język nastolatków dostaje niezwykłego przyśpieszenia. Zapis tamtych czasów był dla mnie ważny, ale bardziej szłam za emocjami niż słowami.
Całe życie miałam ciągoty do kultury, a z drugiej strony ciągnęło mnie do tematów społecznych. Wydawało mi się zawsze, że robienie sztuki dla sztuki mnie nuży.
Patrząc z perspektywy czasu, bohaterki twojej pierwszej powieści dosyć mało żyją w sieci, a bardziej w realu. Pytam o internet, bo chciałem nawiązać do twojego głośnego tekstu „Czytać, pisać, uważać”, który napisałaś z Michałem Krzykawskim do „Dwutygodnika”. W jaki sposób internet oducza nas, a szczególnie młode osoby, głęboko czytać – co może doprowadzić do wtórnego analfabetyzmu?
To jest bardziej złożone. I nie chodzi o internet sam w sobie, ale o to, w jaki sposób projektowane są media społecznościowe, które nastawione są na eksploatację naszej uwagi, i które sprawiają, że mając do wyboru scrollowanie czy wykonywanie innych czynności, które szybko zaspokajają twoje potrzeby emocjonalne, dają ci adrenalinę czy bezpieczeństwo – właśnie to wybieramy, a nie głębokie czytanie.
Głębokie czytanie potrzebuje bowiem więcej czasu, by przyswoić sobie treści, a nawet bardziej przeżyć je i wiedzieć, że emocje są zniuansowane. O wiele łatwiej rozpoznawalne są emocje w bezpośredniej rozmowie, niż gdybyśmy sobie pisali komentarze na ten temat, jeden pod drugim, bo moglibyśmy się bardzo szybko pokłócić, nawet przy pierwszym pytaniu. Tak się tworzy polaryzacja, która w połączeniu z algorytmizacją zaczyna coraz silniej wpływać na nasze życie. Manipulacyjne projektowanie sieci powoduje także problemy psychiczne wśród młodych ludzi.
To jak pomóc zauważyć ludziom, że są fajniejsze, zdrowsze rzeczy niż życie w sieci?
Może potrzebujemy więcej działań edukacyjnych z zakresu przysposobienia krytycznego do technologii? Dla mnie liczy się jednak nie tylko edukacja (choć jest priorytetem), ale i codzienne wsparcie, budowaniem więzi. Ludzie, którzy mają zdrowe relacje ze swoim otoczeniem, są mniej podatni na manipulację. Tak samo jak ludzie, którzy są wyposażeni w wiedzę krytyczną i zdolność do oceny treści. Jednak mimo wszystko nawet i oni nie są w stanie w pełni zabezpieczyć się przed wyrzutami dopaminy, które daje szybkie zaspokojenie potrzeb w sieci.
To, jak korzystamy z SMS-ów wpływa na nastrój, ale i zmienia postrzeganie świata i siebie. Dzieje się tak dlatego, bo tracimy uważność, a przez to zdolność do dbania o siebie, dbania o innych i otoczenie, w którym żyjemy.
Wróćmy do twojego pisania: za pierwszą książkę dostałaś Nagrodę Conrada, Nagrodę Gombrowicza, nominację do Gdyni i Barańczaka. Jest sporo szumu wokół ciebie – opowiedz proszę skąd pomysł na drugą książkę, zmiana wydawnictwa i wejście do tzw. mainstreamu literackiego?
Drugą książkę, czyli „Lata powyżej zera” napisałam jeszcze przed wszystkimi tymi nagrodami i nominacjami – nie miałam więc żadnej presji. Opisałam historię, która rezonowała z moimi doświadczeniami dorastania, bo chciałam wrócić do tamtego czasu, jakoś intuicyjnie.
„Ma być czysto” jest książką ciężką tematycznie, a „Lata powyżej zera” mają w sobie więcej lekkości. Chciałam może w jakiś sposób odsapnąć od bieżączek. Ale jak to u mnie – tematy społeczne i tak gdzieś tam się pojawiły w tle. Dla mnie to było wtedy takie prawdziwe wejście we flow pisania.
Pisałam kiedy tylko mogłam, więc wieczorami i rano. Tworzyłam ją zupełnie inaczej niż „Ma być czysto”. Trzy miesiące po premierze „Ma być czysto” wysłałam drugą książkę do wydawnictwa Czarne i Znaku. A nie byłam wtedy jeszcze zbyt znana jako osoba pisząca. Wszystko zaczęło się rozkręcać jak dostałam Nagrodę Radiowego Domu Kultury – od Agnieszek: Szydłowskiej i Obszańskiej. Zdecydowałam się wysłać „Lata powyżej zera” do innych wydawnictw z ciekawości czy kogoś to zainteresuje. Bez nadziei, że zostanie ona wydana.
Kiedy na targach książki w Warszawie ogłaszano parę nominacji za moją pierwszą książkę – miałam już podpisaną umowę na moją drugą książkę ze Znakiem. Dlaczego Znak? Chciałam, by przeczytało ją więcej osób. I chciałam zobaczyć, jak zareagują na nią osoby z mojej szkoły czy z mojego osiedla.
Jak zareagowały?
Bardzo spoko. Ludzie się cieszyli z tej książki, podobnie jak teraz jest z reakcjami na „Ciało huty”. Piszę książki w dosyć prosty sposób i mogą one trafić do innych osób niż tylko „zaangażowana lewica w Polsce” (śmiech). I na takich czytelnikach i czytelniczkach najbardziej mi zależy…
Równocześnie chyba można je czytać na różne sposoby, bo mają „warstwy”. Ktoś bierze tylko historię – okej, ktoś wejdzie w metaforę czy inne konteksty, które przemycam – też spoko.
Czy uważasz, że literatura nie ma swojego czytelnika, on się dopiero nim staje jak trafi na twoją książkę?
Myślę, że wśród osób, które nie są stałymi czytelniczkami i czytelnikami decyduje w dużej mierze motyw przypadkowości – zdarza się, że tematy, które uważam, że nie zainteresują danej grupy, akurat do niej trafiają. Tak jak w przypadku „Ciała huty”. Dostaję regularnie wiadomości od byłych pracownic i pracowników Huty Katowice, ale też piszą mi recenzje osoby studiujące, zwracając uwagę bardziej na wątki współczesne i tematy związane z przemianą miłości czy rynkiem pracy. Co w sumie wydaje się logiczne – w książkę wchodzi się przecież na początku ze swoim doświadczeniem. Można wyjść tylko z nim, ale też wynieść inne, jeśli się otworzy na lekturę.
Ludzie, którzy mają zdrowe relacje ze swoim otoczeniem, są mniej podatni na manipulację. Tak samo jak ludzie, którzy są wyposażeni w wiedzę krytyczną i zdolność do oceny treści.
W twojej trzeciej książce „Lekki bagaż” dotykasz tematu, jak napisało wydawnictwo na okładce, eurosierot i osadzasz tą historię bardzo lokalnie: w Katowicach i w Rudzie Śląskiej. Masz typ bohatera, do którego wracasz? Zaczynasz pisanie od wymyślenia bohatera, sceny czy tematu?
Przy każdej książce wyglądało to inaczej, ale jest pewna tendencja: idę za bohaterami i bohaterkami. Nawet kiedy mam dosyć wyraźnie zarysowany plan książki, to daję sobie czas, by ci bohaterowie mogli dojrzewać w obrębie własnych granic, pewnej organiczności.
Nie piszę od razu tego, co chcę powiedzieć. Piszę bez tezy i dopiero pod koniec pisania wyciągam pewne wnioski z tego, co chcę powiedzieć. Bo często zwyczajnie nie wiem. W końcu proza to taki ukryty głos, który pozwala zobaczyć coś, czego często nie umiem sama nazwać w codziennym doświadczeniu.
Czasami jak rozmawiam z ludźmi, którzy mają inne poglądy, to stosuję taką metodę, że staram się opowiadać nie o ideach czy poglądach, ale o przykładach konkretnych ludzi, którzy czegoś doświadczają. W takich przypadkach łatwiej jest coś zrozumieć i trudniej być zamkniętym na drugą osobę, która może cierpieć lub przeżywać coś, czego nie widzimy.
Dopiero jak się wgryzę w bohaterów i ich rozumiem, to wtedy doszywają się wszelkie inne motywy czy metafory. Fabuła jest bardziej osadzona w bohaterkach niż problemach, chociaż czasami może wydawać się, że to problemy są dominujące, bo recenzje i blurby wydobywają niektóre tematy wielkimi literami, żeby osoby czytające wiedziały po co mniej więcej sięgają.
A masz bohaterów, których piszesz w kontrze, bo myślą zupełnie inaczej niż ty i mają totalnie odmienne poglądy od twoich?
W „Ciele huty” i „Lekkim bagażu” miałam takich bohaterów. Pytasz mnie o antagonistów i jest to coś, z czym się mierzę i zmagam. Przy pisaniu seriali jest dla mnie najtrudniejsze właśnie pisanie antagonisty. W książce możesz zbudować protagonistę, który jest własnym antagonistą – tak jak główna współczesna bohaterka „Ciała huty”, która wiecznie siebie podkopuje.
Przejdźmy do świata seriali. Jak to się stało, że pracujesz czasami przy filmowych produkcjach?
Zaczęło się od filmu. Dawid Nickel nakręcił „Ostatni komers” na motywach „Ma być czysto”, przez co środowisko filmowe zauważyło, że istnieję. W sumie byłam zaskoczona, że to wyszło, bo jak w środowisku literackim ktoś ogłasza, że będzie ekranizacja jego książki, to zwykle nic z tego nie wychodzi. Jestem już nauczona nie ogłaszać żadnych informacji na ten temat (śmiech), choć czasami zgłaszają się jakieś osoby z pytaniem o prawa. Dopiero jak są zrobione zdjęcia, a czasem nawet i montaż, to można powiedzieć, że coś się skończyło.
Film jest pracą kolektywną i jako twórczyni jesteś tam zależna od wielu pionów: producenckiego, reżyserskiego i operatorskiego. Jak się nazywała twoja funkcja przy serialu #bringbackAlice?
To było ciekawe doświadczenie, które polegało na tym, że zostałam zaproszona do jednego z seriali, które napisał Caleb Ranson – scenarzysta z Londynu. Byłam tam story edytorką, czyli osobą odpowiedzialną za scenariusz i jego redakcję. Jeśli było trzeba, przepisywałam miejsca, dialogi, kolejność scen, wątki, zachowania bohaterów. Robiłam to we współpracy z producentkami, reżyserem, a czasem też operatorem.
To jest taka praca, w której ty realizujesz wizje innych ludzi, ale też możesz ich przekonywać do swoich pomysłów. To wspólna praca. Twoją rolą jest pokazywanie różnych rozwiązań jak można coś zrobić. I osadzenie tego wszystkiego w realiach, które będą zgodne z założeniem autora, ale i zamysłem całej ekipy. Było to ciekawe i dużo się nauczyłam. Teraz piszę już głównie swoje treatmenty i scenariusze, często w tandemach z dziewczynami.
A jak to się stało, że zaczęłaś uczyć kreatywnego pisania? Jak można uczyć czegoś, co jest tak indywidualne jak literatura?
Przede wszystkim na tych zajęciach staram się zapominać o tym, że jestem pisarką, bo to bez znaczenia dla tego procesu. Nieważne jakie piszę książki i jakie mam techniki pracy – przede wszystkim muszę zrozumieć, co ci ludzie chcą wyrazić własnym tekstem czy pomysłem. A także jak pomóc im znaleźć własny styl pracy – adekwatny do potrzeb, temperamentu, celów prozy. Głównym moim zadaniem jest rozpoznanie ich potrzeb i zobaczenie, w jakim kierunku oni chcą się rozwijać jako osoby piszące.
Co roku prowadzę inne zajęcia i projektuję je pod grupę, którą aktualnie mam. Bierze się to z tego, że od czasów pracy w Świetlicy Krytyki Politycznej w Cieszynie uwielbiam przekładać treści książek, problemy czy tematy na zajęcia praktyczne. Na początku z dziećmi, później z nastolatkami i dorosłymi, a teraz z osobami studenckimi.
Myślę, że śląski patriarchat cały czas ma się dobrze. Można to łatwo sprawdzić patrząc, kto jest dyrektorką lub dyrektorem śląskich instytucji kultury lub kto znajduje się w Panteonie Górnośląskim.
W przyszłym roku Katowice będą Europejskim Miastem Nauki. Wśród twórców widowiska inaugurującego to wydarzenie (9 grudnia w Spodku) brakuje kobiet. Jest 2023 rok – dlaczego tak się dzieje?
Myślę, że śląski patriarchat cały czas ma się dobrze. Można to łatwo sprawdzić patrząc, kto jest dyrektorką lub dyrektorem śląskich instytucji kultury lub kto znajduje się w Panteonie Górnośląskim. Albo przyglądając się temu, kto częściej jest angażowany w różnego rodzaju imprezy miejskie lub estradowe, gdzie są zapraszani muzycy lub artyści z innych dziedzin sztuki.
Na EKG było tak samo. Kiedy zwrócono uwagę, że nie ma kobiet, to… zorganizowano panel tylko dla nich. Wiele instytucji ma w swoich statutach dokumenty o równości, ale w praktyce one się nie sprawdzają. Mówimy o prawach kobiet, ale przecież grup wykluczanych jest więcej: osoby z niepełnosprawnością, osoby LGBTQ+, osoby uchodźcze. Dlatego nie jest to niestety nic dziwnego na Śląsku.
Inauguracja Roku Nauki idzie w sprzeczności z tym, w jaki sposób można myśleć o nauce i jest zaprzeczeniem myślenia o miejskiej różnorodności. Byłabym w stanie stworzyć listę co najmniej pięciu kobiet pod każdym z nazwisk mężczyzn, którzy są tam zaproponowani i nie oznacza to, że mam jakiekolwiek osobiste problemy z każdą z tych osób – doceniam działalność tych mężczyzn. Są świetni w tym, co robią. Uważam jednak, ze w XXI wieku wypadałoby zastanowić się nad tym, co takie rzeczy nam pokazują, nie tylko symbolicznie.
W związku z tym utworzyłam, zapraszając do wspólnego działania inne kobiety z województwa śląskiego, specjalny dokument. Kobiety i dziewczyny zaczęły dopisywać się na listę, dodając linki na swój temat z Wikipedii, podając swoje strony internetowe. Jest bowiem bardzo dużo kobiet, które pełnią ważne funkcje społeczne, naukowe i artystyczne – i ich działalność rezonuje daleko poza Śląsk, często ma charakter międzynarodowy. Jednak nie chodzi o prestiż czy pozycje, ale o inkluzywność. Wpisują się tam i kobiety, które działają w swoich społecznościach i są zaangażowane głównie tam. One są tak samo ważne jak te nagradzane i rozpoznawalne. Ta lista się rozrasta cały czas, od Cieszyna po Częstochowę, a w międzyczasie powstał społeczny komitet, który wysyła listę do podmiotów publicznych, a następnie podejmie kolejne kroki. Dlaczego to zrobiłyśmy? Bo sytuacja niewidoczności kobiet na tego typu wydarzeniach i ogólnie w debacie publicznej w naszym regionie musi się zmienić.
Uważasz, że ta sytuacja może się zmienić?
Nie chcę nikogo ani usprawiedliwiać ani oskarżać, ale myślę, że dużo takich decyzji jest po prostu arbitralnych, z gotowego klucza, stałej odruchowej listy ekspertów. Zakładam, że mężczyźni często nie wiedzą, że są zapraszani tylko i wyłącznie w gronie mężczyzn. Kobietom jest to łatwej wyłapać z ich perspektywy. Bo zwykle nie jesteśmy ambasadorkami nauki czy kultury, a nasza rola sprowadzana jest wyłącznie do (skądinąd szalenie ważnych) tematów herstorycznych.
Swoją drogą, często organizujemy takie działania same. Wiesz, że raz na debacie w Katowicach wszystkie kierowane do mnie pytania (jako do jedynej kobiety w panelu) były inne niż do mężczyzn? Były prostsze i bardziej infantylne. Polityka równościowa na Śląsku wymaga poprawy, dlatego też zdecydowałyśmy w komitecie społecznym, że podejmiemy się diagnozy tego problemu.
listopad/grudzień 2023
PODZIEL SIĘ
tekst
Adrian Chorębała