Artur RojekNa czołowe, sam na świat
Pamiętacie piątek trzynastego marca? To właśnie wtedy w życie weszło ministerialne rozporządzenie wprowadzające stan zagrożenia epidemicznego na terenie Polski. Zamknięte zostały kluby, puby i kawiarnie, a życie towarzyskie zamarło od sopockiego molo po zakopiańskie Krupówki.
Tego dnia ukazała się również długo wyczekiwana druga solowa płyta Artura Rojka poprzedzona wydaniem singla „Bez końca”. Pierwsze wersy piosenki „jak się trzymać w pionie, kiedy wieje, jak zatańczyć, gdy pali się grunt” świetnie oddawały klimat zaistniałej sytuacji. Wszyscy sprawiali wrażenie przybitych i wyalienowanych, a klubowe parkiety opustoszały na długie miesiące. Za to na pląsy pozwolił sobie sam twórca „Kundla”, przemierzając tanecznym krokiem korytarze Polskiego Radia w teledysku do wspomnianej piosenki.
W jednej chwili padł też cały plan promocyjny nowej płyty. Większa część trasy koncertowej została odwołana, a nowe utwory wytłoczone na fizycznym nośniku można było nabyć jedynie w sklepach online. Jesienią Artur Rojek miał powrócić do koncertowania w „nowej normalności”, dla połowy sali, z zachowaniem dystansu społecznego i wszelkich możliwych środków bezpieczeństwa, grając po dwa koncerty każdego dnia. Jednak pandemia znowu pokrzyżowała plany.
Tuż przed wprowadzeniem jesiennego lockdownu poprosiliśmy Artura o odpowiedź na kilka krótkich pytań.
Ultramaryna: „Kundel” miał wyjątkowego pecha. Jak wspominasz dzień premiery płyty i jakie myśli miałeś wtedy w głowie?
Artur Rojek: Pamiętam – w piątek w dniu premiery wracałem z Warszawy do Katowic. Dzień wcześniej odwołano koncert w Lublinie. Wszystko stanęło w miejscu. Na ulicy było pusto. Taksówkarz w drodze na dworzec mówił mi, że mam szczęście, bo od poniedziałku mają zamykać Warszawę… Pomyślałem, że tragedie zwykle przychodzą niespodziewanie.
Czego najbardziej brakowało ci w okresie lockdownu?
Paradoksalnie, miałem wszystko to, czego najbardziej potrzebowałem. Bliskich wokół i przestrzeń. Mieszkam blisko lasu. Zacząłem więcej czytać, biegać, jeździć na rowerze. Życie stało się prostsze.
Czy możesz zatem zaliczyć się do grona beneficjentów pandemii?
Miałem więcej czasu na doświadczanie codzienności, zwykłych spraw. Moje skupienie na tym zyskało.
Przy nowej płycie wróciłeś do wypracowanej na „Składam się z ciągłych powtórzeń” formuły, stawiając na sprawdzonych współpracowników: Bartosza Dziedzica (producent albumów Dawida Podsiadło i laureat Fryderyka) i Radka Łukaszewicza (ex-Pustki, Bisz/Radex). Jakie są największe różnice dzielące te dwa albumy z twojej perspektywy?
Na pierwszej płycie zajmowałem się swoją psychoanalizą. „Składam się z ciągłych powtórzeń” było bardziej introwertyczne. Koncept powstawał w trakcie. Najwięcej czasu poświęciłem na pisanie tekstów. W przypadku „Kundla” byłem bardziej reżyserem całości. Koncept napisałem dużo wcześniej. To płyta o zwykłości, która w ostatnich latach została wykluczona na rzecz bycia niezwykłym. Miałem więcej czasu, żeby zająć się nie tylko muzyką i przypilnowaniem liryki, ale też oprawą wizualną od grafiki, przez sesje foto, po klipy i trasę. Rozpocząłem współpracę z nowym managementem. Płytę wydałem sam, oddając tylko zewnętrznie dystrybucję. Miałem więcej obowiązków po swojej stronie.
Czy na najbliższych koncertach usłyszymy lub zobaczymy coś, czego nie było w planach wiosną?
Tak. Zobaczymy na scenie zespół, który przyniesie ze sobą nową energię wynikającą z tęsknoty za swoją pracą.
Co polecasz do słuchania tej jesieni?
Aktualnie słucham Mortona Feldmana „Triadic Memories”. Na późną jesień, kiedy o 17 robi się ciemno, powinno być idealne…
ultramaryna, wrzesień/październik 2020
PODZIEL SIĘ
tekst
Roman Szczepanek